Menu

piątek, 9 grudnia 2016

Kłopoty Pierdziocha [WIETNAM]

 Wspaniały hostel Pierdziocha 
Jak to niewiele trzeba, aby otworzyć własny biznes... W mojej głowie zawsze wyglądało to na nieco skomplikowane. Trzeba spełnić pełno warunków prawnych itd., nie łatwe zadanie.  Nic bardziej mylnego! Pierdzioch miał pomysł na hostel i go po prostu zrealizował. Postanowił wynająć duży pokój w wielkim domu (ten sam w którym przebywałem) i co później? Otworzyć hostel w tymże pokoju, bez żadnych konsultacji z osobą, która owe pomieszczenie mu wynajęła. Później wystarczy kupić najtańsze materace i łóżka, kilka koców i poduszek i gotowe. Nic bardziej prostszego, można teraz tylko zarabiać wietnamskie miliony.


Niestety... właściciel budynku, gdy tylko dowiedział się o tym fakcie, nie był zadowolony. No kurczę,  jak to możliwe? Przecież dostaje opłatę miesięczna za wszytko.... Takie przynajmniej były argumenty Hindusa. Nie mógł on pojąć dlaczego właściciel jest taki wściekły.... Kłócili się każdego dnia, a goście hostelowi kolejno się ewakuowali, aż został jedynie Frank, Staś i ja.

Pierdzioch poszukiwał nowego miejsca na swój biznes, ale nie mógł go znaleźć, gdyż jak twierdził wszyscy byli głupcami i robili problemy bez powodów. No bo jak można się nie zgodzić na hostel w wynajętym pokoju?! Złość kipiała w nim, a wyładowywał ją na Franku. Na szczęście nie musiałem na to patrzeć, gdyż tego dnia byłem cały dzień w pracy, a po powrocie z niej postanowiłem wraz ze Stanisławem wyjść i zjeść pyszne wietnamskie jedzenie -  nasz pożegnalny posiłek (następnego dnia Staś ruszał w dalszą drogę, a ja wyprowadzałem się do nowego miejsca).


Pożegnalny prezent od Stanisława



Następnego dnia spakowałem się i byłem gotowy do wyjścia, podobnie jak Staś. Pierdzioch  poprosił nas byśmy zostali chwilę dłużej i popilnowali jego dobytku, gdyż on znalazł nowe miejsce na "hostel” i chciałby tam pojechać. Bał się jednak zostawić swoje rzeczy, twierdząc, że właściciel budynku zagarnie je podczas jego nieobecności. Nie spieszyło się nam dlatego się zgodziliśmy. W międzyczasie pomogliśmy mu rozmontować wszystkie łóżka, tak aby były gotowe do transportu gdy wróci.

Czas mijał i mijał, aż w końcu Stanisław musiał się zbierać. Chciał złapać jakiś samochód zanim się ściemni, a sam wyjazd na przedmieścia Sajgonu trochę trwał (autostop w Wietnamie jest bardzo niepopularny, w ciemnościach byłoby nie realne złapać jakiś transport). Pożegnałem mojego druha i czekałem dalej. Niewiele później przybył Pierdzioch z Frankiem. Pomogłem im znieść łóżka na dół gdzie czekała taksówka - zwykły samochód w stylu kombi. Nie wiem jakim cudem załadowali tam wszystko, ale miejsca dla pasażerów nie zostało wiele - praktycznie tylko dla jednej osoby. Wróciłem do pokoju, ponieważ znowu poproszono mnie bym zaczekał, aż zawiozą wszytko i wrócą.

W okolicach hostelu było nawet karaoke :P

Gdy siedziałem w pokoju ktoś nagle zaczął walić do drzwi. Ku mojemu zdumieniu był to Frank. Coś jednak musiało się stać, był cały roztrzęsiony. Kazałem mu się najpierw uspokoić, a później mówić (ciężko było go zrozumieć gdy był spokojny, a co dopiero kiedy panikował). Gdy był już w stanie mówić był załamany, prawie płakał. Powiedział, że strasznie nawrzeszczał na Pierdziocha. Puściły mu nerwy . Przez kilka ostatnich dni słyszał od Pierdziocha co 5/10 minut, że jest idiotą. Tym razem   nie wytrzymał. W taksówce nie było dla Franka już miejsca, a Pierdzioch kazał mu biec obok samochodu. Frank powiedział, że to niebezpieczne (miał racje, w Wietnamie na ulicach panuje jeden wielki chaos - w którym ja się dobrze odnajduję). Poprosił Hindusa, aby ten zamówił mu moto-taksówkę (motorek działający na zasadzie taksówki, siada się jako pasażer i się jedzie - jest to najtańszy rodzaj taksówki w Wietnamie za niewielkie pieniądze). Pierdzichowi pomysł się nie spodobał, zaczął wyzywać Franka, że jest księciem, idiotą, debilem itd, a ten w odwecie zrobił to samo. Pierdzioch pojechał sam, Frank wrócił.

Frank był zdruzgotany. Pracował on dla Pierdziocha, a dzięki temu mieszkał za free. Teraz jednak stwierdził, że jego współpraca z Hindusem zakończyła się. Nie mylił się. Pierdzioch wrócił wściekły. Zaczął się drzeć na Franka, zabrał jego rzeczy i zaczął je wywalać na zewnątrz. Akcja przeniosła się przed budynek. Zostałem w pokoju, nie bardzo wiedząc co się dzieje. Istna komedia - myślałem. Wtedy usłyszałem hałas i wrzaski, które nie brzmiały one już jak zwyczajna kłótnia, raczej jak walka. Pobiegłem sprawdzić co się dzieje. Po drodze na schodach spotkałem Wietnamkę, która także mieszkała w tym budynku. Biegła ona po pomoc. Gdy dotarłem do bramy wejściowej Hindus z krwawiącym nosem dusił Chińczyka (Franka). Szybko ich rozdzielałem. Darli się jednak na siebie bez przerwy. Frank rzucił w Pierdziocha pomidorem (nie wiem skąd go nagle wytrzasnął, do tej pory jest to dla mnie zagadką). Pierdzioch podniósł cegłę, która leżała obok (budynek obok był w remoncie i takie gadżety jak cegły można było znaleźć dookoła....ale pomidor???) zatrzymałem go, aby czasami jej nie rzucił w Franka, jeszcze tego mi brakowało żeby być świadkiem morderstwa.

Z pomocą wcześniej spotkanej Wietnamki udało się ich względnie uspokoić. Pierdzioch jako przedstawiciel religii, która brzydzi się przemocy był dla mnie nie lada zaskoczeniem. Nie było jednak czasu nad tym myśleć. Zabrałem swój bagaż i powiedział do Franka, że jedzie ze mną do centrum. Nic tu po nim. W tej całej sytuacji, która była dość poważna było jednocześnie coś komicznego - wspominam ją z nutą uśmiechu mimo, że pewnie nie powinienem.

W samochodzie wypytałem Franka czy ma gdzie się zatrzymać i czy ma pieniądze. Odpowiedział, że tak, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Wymieniłem się z nim nr telefonu i wechatem (taki chiński komunikator) i kazałem pisać jeżeli nie będzie miał gdzie zostać. Frank, jak na Chińczyka przystało, był dumny na tyle, że nie chciał pomocy i nawet próbował zapłacić za taksówkę. Nie zgodziłem się, tyle samo zapłaciłbym jadąc sam. Naciskał nadal, ze chce się jakoś odwdzięczyć, więc poprosiłem go żeby kupił komuś głodnemu i będzie ok. Pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.


Przy skrzyżowaniu tych dróg znajdował się słynny hostel Pierdziocha. Znalezienie tego miejsca sprawiało spory kłopot niejednemu moto-taksówkarzowi







4 komentarze:

  1. Pierdzioch to najstraszniejszy człowiek świata! Chińczycy w porównaniu do niego to dobrzy ludzie, aż mi Franka szkoda... Wspaniale napisana notka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Frank... Mimo wszystko, okropna historia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście Frank skończył bardzo dobrze. Spotkałem go jeszcze raz podczas pobytu w Wietnamie. Udało mu się dostać normalną pracę i osiągnął stabilność :)

      Usuń